Nienawidzę upałów. Nie tyle chodzi o pocenie się (pocę się z wysiłku idąc niezależnie od temperatury otoczenia), ile o zdawałoby się prozaiczną rzecz – buty. Człowiek sprawny założy na lato sandały, człowiek na wózku też.
Tylko wszelkiego rodzaju indywidua poruszające się o kulach mają kłopot – sandałów nie włożą. Stopa w takim sandale żyje własnym życiem, a palce biegną naprzód by przywitać się z polnym kamieniem albo krzywą płytą chodnikową czy okuciem na jachcie. Auć!
Inni z kolei potrzebują specjalnego obuwia ortopedycznego np. trzymającego kostkę albo niszczą buty idąc, więc nie będą kupować butów na dwa miesiące, które zniszczą się przed następnym sezonem.
A w butach pełnych noga w temperaturze 30 stopni czuje się jak raczek w piekarniku.
Ech! Królestwo za klapki lub sandały z pełnymi palcami! Widywałam takie, ale tylko w rozmiarach dla dzieci… a moja stopa nie należy do filigranowych.