W czwartek byłem na pierwszej sesji Watsu, czyli terapii w wodzie. W niemożliwie dużym uproszczeniu terapia polega na kontrolowanym majtaniu pacjentem (czyli mną) w wodzie przez terapeutkę (czyli Olę Koziorowską). Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, bardzo skutecznie rozluźnia i rozciąga mięśnie.
I teraz wyobraźcie sobie moje rozluźnione i rozciągnięte zdziwienie, kiedy po wyjściu z basenu do szatni odbyłem taki dialog…
– Tej – zaczął, bo to Poznań – miałeś jakiś wypadek czy coś? – to mówi pan kark, to jest bardzo dobrze zbudowany młody człowiek, lat jakieś 25. Nazwijmy go hipotetycznie Rychem, bo nie miałem okazji spytać o imię.
– Nie, nie – odpowiadam – to porażenie mózgowe.
– Ale że co, od zawsze tak masz? – pyta zdziwiony hipotetyczny Rychu.
– No tak, od urodzenia.
– O ja. Ale masakra. Przejebane.
W tym momencie musiałem się bardzo kontrolować, żeby nie parsknąć śmiechem, w czym zdecydowanie pomogło to, że byłem bardzo zrelaksowany. Pomyślałem sobie, że jest okazja przybliżenia tematu niepełnosprawności mojemu nowemu przyjacielowi, Rychowi, który pewnie nigdy nie wejdzie na tego bloga. Więc mówię:
– Dlaczego masakra? Wcale nie. Wiesz, nie jest tak źle jak pewnie myślisz. Serio.
– No, ale ani sportu nie możesz uprawiać, ani nic. No kurde.
Padłem. Znaczy, rozumiem, że sport rozwija i w ogóle, kształtuje charakter i takie tam, ale żeby od razu “przejebane”?
Jak widzicie z powyższego fragmentu, mamy z Rychem zupełnie różne hierarchie wartości. Sport i aktywny wypoczynek są bardzo wysoko na jego liście, a na mojej nie.
Rychu natomiast ma bardzo logiczny, normalny tok rozumowania i analizowania niepełnosprawności (w tym przypadku mojej). Patrzy na mnie i myśli sobie, że ja to muszę mieć dużo gorzej w życiu niż on i pewnie mi z tego powodu źle, bo nie mogę robić wszystkiego tego, co on. Ale…
– Ale zobacz – mówię do Rycha – gdybyś ty był na moim miejscu i urodził się z porażeniem mózgowym, to pewnie też, tak jak ja, nigdy nie zaczął byś uprawiać sportu. Więc by ci go nie brakowało. To nie jest dla mnie problem.
– No tak… W sumie.
Rychu, mam wrażenie, na jakimś poziomie zrozumiał ten przekaz. To, że każdy układa sobie życie w ramach wytyczonych przez urodzenie, kulturę, wychowanie, rówieśników i tysiące innych czynników, w tym również stopień sprawności fizycznej.
Jeśli tęsknię do zawodowej gry w piłkę, służby wojskowej czy innych rzeczy, to jest to szczególny rodzaj tęsknoty za nieznanym. To tak, jak można tęsknić za lotem na Marsa czy lataniem. Nie jest to, z pewnością, to uczucie, które maluje się w głowie Rycha, kiedy myśli “co ja bym zrobił, gdybym nie mógł uprawiać sportu?”
Tak właśnie, zdaje mi się, działa litość. Stawiamy się w roli drugiej osoby i myślimy, że nam w tej roli byłoby dużo, dużo gorzej. Więc i tej drugiej osobie musi być bardzo źle.
A to nie tak. Spróbuj, drogi czytelniku, droga czytelniczko, postawić się w roli tej drugiej osoby tak całkiem, w pełni i do końca. Będąc na moim miejscu od początku mojego życia aż do momentu naszego spotkania, będziesz inną osobą – mną. A ja myślę inaczej, czuję inaczej i żyję inaczej.
I wcale nie mam, cytując Rycha, “przejebane”. Mam inaczej.
Spróbuj zrozumieć. A jeśli myślisz, że nie rozumiesz – pytaj. Kto wie, może zdobędziesz nowego przyjaciela.
I jeszcze dwa słowa o powyższym tekście: jest bardzo subiektywny i skupia się na osobach, tak jak ja, niepełnosprawnych od urodzenia.
Pewnie zupełnie inaczej wygląda świat dla osób, które stały się niepełnosprawne w późniejszym momencie swojego życia.
Ale i tu błędem byłoby zakładanie, że w każdym przypadku, wiesz… “masakra”. Bo człowiek to zwierze, które potrafi się przystosować się do bardzo wielu sytuacji. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.