Poniższy tekst jest gościnnym wpisem M.N. na moim blogu, pokazuje niepełnosprawność z nieco inngo punktu widzenia niż mój. Mam nadzieję, że się spodoba. Miłej lektury –Łukasz Garczewski
Dyskurs niepełnosprawności w polskiej komunikacji jest mocno ograniczony. Reklama rajstop z Moniką Kuszyńską wzbudziła kontrowersje i chyba nie ma co się dziwić, skoro w przestrzeni publicznej się o niepełnosprawnych nie mówi (reklamy żebracze fundacji pokazujące małe smutne dzieci się nie liczą). Zresztą nie ukrywam, że moim zdaniem głosy zdziwienia czy oburzenia są poniekąd słuszne. Dobór sloganu uważam za co najmniej niefortunny, a o umiejscowieniu reklam szkoda gadać. Pierwszy raz zobaczyłem billboard z tą reklamą wysiadając z tramwaju przed szpitalem.
Tramwaje to w ogóle ciekawy przypadek. Że problem z zajmowaniem miejsc siedzących nie ogranicza się tylko do „chamstwa dzisiejszej młodzieży” widać po skali odreagowywania tramwajowych sytuacji na portalach ze śmiesznymi obrazkami. Jestem na ten temat wyczulony, obserwuję zachowania ludzi w autobusach, tramwajach i pociągach. I widzę, że każda starsza osoba może liczyć na miejsce siedzące. „Chamstwa” nie ma. Ale czy to empatia i dobre wychowanie, czy niezdrowy nacisk, no, tutaj mam wątpliwości.
Tego lata byłem w górach. Wspinałem się na szczyty, a wejście na jeden z nich zajęło mi dwa razy mniej czasu, niż przewiduje PTTK. Dwa tygodnie później jakieś zwłóknienie w panewce stawowej dało o sobie znać i nie byłem w stanie wstać z łóżka, a co dopiero gdziekolwiek iść. Choruję na chorobę Perthesa, czyli jałową martwicę główki kości udowej. Nie licząc drobiazgów (m.in. lekkie utykanie) na co dzień w ogóle nie widać, że coś mi jest.
W języku angielskim na takie przypadki jest osobny termin, hidden disabilities. Taki rodzaj niepełnosprawności, którego nie widać na pierwszy rzut oka. Według jednej z teorii komunikacji, skoro w naszym języku nie ma takiego pojęcia, to dla użytkowników tego języka ono nie istnieje. W ich świecie nie ma hidden disabilities.
To jest bardzo stresująca sytuacja, gdy jestem w gorszym stanie i muszę gdzieś pojechać tramwajem. Wagon się chybocze, ja nie mam jak utrzymać równowagi, ale nikt mi miejsca nie ustąpi przecież, a mi głupio prosić. Są też znajomi, ale nie tak dobrzy znajomi, bym chciał im mówić, co mi jest. Idziemy ulicą, ja nie nadążam krokiem bo takie szybkie tempo jest zbyt bolesne, no ale znowu głupio. Te i inne. Wszystko to drobiazgi, ale z mojego punktu widzenia są ważne i uciążliwe. Kilka lat musiałem jeździć na wózku i wtedy takich drobiazgów nawet nie zauważałem, ale wiadomo, człowiek się przyzwyczaja do dobrego.
Chodzę czasem o kuli, a wtedy to jest w ogóle dziwna sprawa. Na co dzień „pełnosprawny”, mam ciekawe porównanie tych dwóch stanów. Mało kto cię zauważa. Jak ktoś chce pomóc, to, co ciekawe, raczej starsi albo młodzież. Znajomi pytają co sobie zrobiłem, odpowiadam wtedy mgliście o przejściowych problemach z nogą i że przejdzie za kilka dni. Ubieram się ostatnio elegancko i zamierzam kupić sobie laskę, taki walking cane. Ciekawe, jak wtedy będę widziany. A może przeciwnie, powinienem sobie załatwić oświadczenie od lekarza i nosić zawsze w kieszeni?
W sumie sam nie wiem, czy chciałbym być w jakikolwiek sposób inaczej traktowany. Raczej nie.
Ale jestem ciekawy, czy termin „ukryta niepełnosprawność” wejdzie do naszego języka i jak szybko. Od reklam firm kochających wszystkie kobiety (nawet te na wózkach) do tego stopnia wrażliwości chyba jeszcze trochę.